cierpliwosci...
...mi trzeba... wychodzi mi na to ze chyba jednak jestem zla matka, bo chwilami mam ochote zostawic zaryczane dziecko i pojsc do drugiego pokoju... przewiniete, nakarmione, odbekniete, brzuszek miekki, wycalowane, wypieszczone, drze sie wnieboglosy na moich rekach... i mozna sobie schowac glodne kawalki i historie o intuicji kobiecej czy matczynej, o instynkcie macierzynskim ktory ponoc ma podpowiadac co robic w takich chwilach... widocznie ja takowego nie posiadam. darlo sie i marudzilo (wlasnie- nie bardzo to byl placz to bylo darcie sie) od samego ranka do okolo 14. wtedy zasnelo. i spalo - na poczatku bardzo czujnie i byle halasek - co mowie, byle szelest ja budzil. potem jednak sie rozespala i moglam cokolwiek zrobic... cokolwiek - tzn pomylam gary i nastawilam obiad. spala do 18. po czym myslalam ze jest glodna (nie jadla 6 godzin!) - pojadla ciutke, walnela kupe-gigant, pogadala, i dalej marudzic... zostawilam ja Mojemu Szczesciu w koncu jest Ojcem... zastanawialam sie skad on bierze tyle cierpliwosci...i wiem... jednak go nie ma od 8 do 18 - cale 10 godzin...
przeraza mnie ten moj brak cierpliwosci... przeraza mnie to ze w srodku sie gotuje i zaciskam zeby jak Malenka sie znowu drze... przeraza mnie to, ze jak tak dalej pojdzie to zaczne krzyczec? a co ona z tego rozumie...
wybucham tez do Mojego Szczescia... on akurat najmniej winien... nie mam cierpliwosci jednak i do niego... byle slowko nie w te strone a ja juz rycze... probuje sobie mowic - wez sie matka w garsc...
czy to jest takie okropne ze pragne chwili spokoju?
Dodaj komentarz