ku memu ogromnemu zdumieniu...
... JESZCZE zyje. przezylam wizyte ciotki (i mam tu na mysli ciotke jako osobe nie tam takie). wizyta ktora... ech co tu duzo gadac. i chcialam jej, w jakims masochistycznym zapedzie chyba, i balam sie, i nie chcialam. wiem ze teraz:
1. zostane obgadana z ciotkami tutejszymi.
2. zostane obgadana z siostrami ciotki TAM.
3. prawdopodobnie poobrazaja sie na mnie ciotki tutejsze - bo jesli cokolwiek powiedzialam nie tak na ich temat, zostanie to przekrecone i wyolbrzymione...
4. cale pomorze zachodnie bedzie wiedzialo ze taka jedna (=ja) ma w domu balagan, nie potrafi sobie poradzic z wlasnymi dziecmi, wlasne dzieci jej nie sluchaja, maja w nosie jej "nie", robia co chca, piszcza i biegaja po domu, i licho wie co jeszcze, aha, i ta jedna (=ja) jest gruba, stercza jej faldy tluszczu, ma niezdrowe nawyki zywieniowe, nie umie gotowac, i ma chwasty w kwiatkach przed domem. i nie wiem co jeszcze. moze ktos z pomorza mi tu przekabluje?
czyli spedzilam bardzo urozmaicony (taaa, mysle ze to dobre slowo :o) ) tzw. "tydzien roboczy" (pon.-pt.)
i wiecie co jest najgorsze? ze jak odwiozlam te moja ciotke=matke chrzestna, to... siadlam w domu i plakalam. bylo mi smutno ze jej nie ma... hmmm...
z rozmowy telefonicznej z Moim Szczesciem:
ja (tlum. moje): wiesz ze przez cala wizyte ciotki nie widzialam ani jednej mrowki w domu, a jak ja odwiozlam i wrocilam to w ciagu minuty zamordowalam dwie?
MS(oryginal): well, for those days we had a natural ant repellent :) /(tlum. moje): no coz, przez te dni mielismy naturalny srodek mrowkobojczy :)/
Dodaj komentarz