no to wylazimy... :o)
... z dola. oczywiscie. wczoraj wybralam sie z Grzdylami na spacerek. najpierw juz tradycyjnie do pobliskiej piekarni po precla/bulke maslana. w zaleznosci od tego, co jest dostepne. Wieksza uciela sobie krotka pogawedke ze sprzedawczynia - w temacie ze przyszlismy po buleczki i ze ona (Wieksza znaczy) bedzie zaraz szla po schodkach - o tu o tych! (rampa na 3 schodki). sprzedawczyni usmiechnela sie zyczliwie, zapakowala nam buleczki (akurat precli wczoraj juz nie bylo) i poszlismy. trzy kroki dalej Wieksza mowi: Mama, ja chce do domku. na co ja powiedzialam ze to jest wykluczone, bo wyszlismy przeciez na spacerek i szukac listkow. po czym Wieksza dostrzegla kaluze. Mniejszy w tym czasie szamal sobie kawaleczek bulki. no i ucielismy sobie spacerek taki calkiem calkiem porzadny, nie powiem! a o to efekty...
taka sobie czerwona galazka listeczkow na krzaczku ktory poza tym w sobie nic czerwonego nie posiadal...
...i na wpol przekwitle marcinki...
...zapomniany przez wiatr dmuchawiec...
...i tworczy nielad lisci w trawie...
...grzyby-dziwolagi...
...i pieknie barwione liscie klonu...
...nawet mech na drzewach jakis taki zoltawy...
... niektore drzewa jeszcze ciesza kolorem...
...niektore jakby zywcem z halloweenowych dekoracji...
...na koniec...
... i cos byc musi za zakretem ?...
i jak tu dalej miec dola??? nie da sie!!! :o)
w takich chwilach mowie sobie: co za SZCZESCIE ze zycie jest jak sinusoida. ze po dole bedzie gora :o)
Bułeczkę też bym zjadła, ale nie odkryłam żadnej dobrej piekarni, może dlatego, że nie próbowała, :]
Pozdrawiam.
Dodaj komentarz