ostatnie podrygi lata... :)
a moze po prostu zlota jesien...
...
a moze po prostu zlota jesien...
...
zasnac i obudzic sie za 2 miesiace... bo juz nie mam paznokci - wszystkie obgryzione (nalog z ktorym walcze od niepamietnych czasow, wiem ze obrzydliwy :( )... bo zazeram stres czymkolwiek... bo glupia jestem okropnie i tyle...
wychodzi mi na to ze ja musze sie stresowac. ze jesli cokolwiek w zyciu jest niepewne, jakiekolwiek zmiany ktore nawet nie do konca zaleza ode mnie, wszystko wywoluje stres. tak jakbym nie umiala zyc bez stresu? ktos mi keidys powiedzial ze nawet jesli nei mam powodu to sobie znajde, bo ja po prostu MUSZE sie czyms caly czas martwic... no w morde, pewnie tak jest. najgorsze ze inaczej chyba zyc nie potrafie...
inna sprawa ze zycie mnie tego nauczylo... ze od niepamietnych czasow jesli czegokolwiek bylam pewna (niech to bedzie sprawdzian/kolokwium/egzamin, niech to bedzie jakakolwiek sprawa "do zalatwienia) - jesli wiec bylam pewna ze wszystko bedize dobrze, to oczywiscie nie bylo... jesli napanikowalam ile wlazlo i nawet mowilam ze cos na pewno sie nie uda - wychodzilo i to calkiem niezle nawet...
... z drugiej strony... jesli w galimatiasie niesamowitym... przy dokonywaniu wyborow... przy wybieraniu czegos na cale zycie... nad tym jednym, ktore poruszylo serce... widzialam tecze... taka malutka niesmiala tecze... to moze... moze... ???...
/nie wiem czy to tak zawsze juz bedzie ze notke zaczynac bede od czegos zupelnie nie na temat??hmm. dzisiaj bedzie o tym jak bardzo sie zdziwilam NIE widzac na glownej stronie reklamowo-badziewnych blogow produkujacych masowe ilosci bezsensownych notek o niczym.no. moze to przez pore dnia... a raczej nocy?hmmm... zobaczymy.../
juz prawie tydzien minal. wmiedzyczasie - tylko zmienia sie cale moje zycie. tylko. i po raz kolejny. MAM nadzieje ze na dobre. na lepiej? lepiej nie tylko dla mnie ale glownie dla Moich. mam nadzieje...
a w zeszla niedziele tak jak pisalam - BYLISMY. pogoda dopisala moze nawet az nadto - upal 30stopniowy. pfff. humory dopisaly, Grzdyle dzielnie na rowerkach pokonaly pierwsze 2 km, potem zsiadly z rowerkow, przeszly kolejne 2 km, nastepnie spowrotem wsiadly na rowerki i ostatni kilometr przejechaly :) moje dzielne Grzdyle... "Mama, I love Terry Fox"-powiedziala Wieksza. "Mama, Teji Fox"- zawtorowalo echo znaczy sie - Mniejszy. :) i tak ma byc. choc na razie nie wie dlaczego i po co i o co chodzi. ale tak ma byc.
czwartek bedziemy pamietac dlugo.. jako jeden z zyciowych punktow zwrotnych...
MS nareszcie duzo spokojniejszy. uff. ciezko mi bylo patrzec na niego - tak latwo wybuchal, tak latwo go mozna bylo wyprowadzic z rownowagi. ostatnio znowu czesciej sie smieje, czesciej widze jego swiecace oczy :) kiedy mowi o tym co bedzie, o przyszlosci, o... to jest Moje Szczescie... :) i pomyslec ze przyszlo do mnie (wspomozone przez spiskowcow) ot tak sobie, kiedy sie pogodzilam z losem i wytlumaczylam sobie ze w zasadzie byc samemu to nie jest az taka straszna tragedia... kiedy sie pogodzilam z losem i tylko modlilam sie o to, bym w samotnosci tez potrafila byc szczesliwa... jakies 3-4 miesiace pozniej poznalam MS :) he...
...tez mnie na wspomnienia jakies wzielo no! :)
tymczasem blogowi mojemu stuknelo 6 lat... o w morde...
/jak co roku... szkoda tylko ze TA notka utonie w morzu idiotyzmow - blogow o niczym. szkoda ze admini nic z tym nie robia. bardzo wielka szkoda. bo akurat TA notka jest bardzo bardzo wazna...moze nie tyle notka. to co chce powiedziec. to o czym chce zeby wszyscy wiedzieli... i w nosie mam ze bedzie to znowu jedna z najpatetyczniejszych notek na tym blogu!/
Terry Fox - chlopak u ktorego stwierdzono raka kosci. mial tylko 18 lat kiedy amputowano mu noge 15cm nad kolanem. a on zamienil swoja tragedie na niesamowita sprawe... pomyslal ze warto by zaczac zbierac pieniadze na badania nad rakiem ,zeby pomoc nie tylko takim jak on, ale i mlodszym - dzieciakom, na ktorych nieszczescie napatrzyl sie w szpitalu... wymyslil ze przebiegnie Kanade wpoprzek... zaczynajac od wschodneigo a konczac na zachodnim wybrzezu... w czasie teg obiegu bedzie zbieral pieniadze na badania nad rakiem wlasnie. myslal ze jesli kazdy da $1 to uzbiera sie ponad $30mln.
niestety - po przebiegnieciu 5tys km, po 143 dniach, musial zakonczyc bieg. okazalo sie ze rak dal przerzuty na pluca. w wieku 22 lat Terry Fox odszedl... ale mysl zostala i do dzis dnia odbywaja sie coroczne biegi pod nazwa "terry fox run". zebrano juz ponad $400mln!
a ja sie zastanawiam... jak dumna musi byc jego MAtka, jak serce w niej musi rosnac... oczywiscie ze wyplakala morze lez... oczywiscie ze zadawala setki pytan... ale po tylu latach... kiedy patrzy na tych wszystkich ludzi noszacych koszulki z nadrukowanym logo fundacji JEJ syna... kiedy patrzy na te dzieciaki, ktore moga wyzdrowiec DLATEGO ze jej syn podjal kiedys taka a nie inna decyzje... wie ze jej syn zyje. w najcudowniejszy z mozliwych sposobow...
i jak co roku bedziemy tam jutro. choc ma padac. bedziemy i pewnie znowu sie splacze. pewnie znowu kupie koszulke. pewnie znowu... bo ciagle tak samo i na nowo wzrusza mnie brak egoizmu tego mlodego czlowieka ktory potrafil poruszyc serca milionow...
on bigenie ciagle... biegnie... poki na swiecie beda ludzie umierac z powodu nowotworow, on bedzie biegl...
... ech, jak sie tutaj nie zmieni cos i na glownej nie przestanie byc widac setki blogow nie-wiadomo-o-czym, to szefostwo tego blogowiska osiagnie jedno na pewno: ludzie sobie stad pojda. przestana czytac co kto pisze, o poznawaniu nowych PRAWDZIWYCH blogowiczow bedzie mozna zapomniec. no ale skoro im to nie przeszkadza to co ja sie mam przejmowac tak? a otoz sie przejmuje. nie wiem, moze dlatego ze ostatnio tak malo dobrego wokolo mnie. a moze ja tego nie dostrzegam. ludzkie zycie sie chrzani, innych stoi w miejscu jak w jakims pogietym zawieszeniu. a ja na ten przyklad zawieszenia nie lubie i koniec. ech...
i tylko na MS i na kochana Roze Wariatke moge liczyc... nie wiem, ale jesli przyjdzie mi sie z nia rozstac... to glupie tak? przywiazac sie do krzaka rozy... ale to tak jakos wyszlo ze pielegnujac ja, dbajac o nia, oswajalam sie z nowym wszystkim... piekny z niej krzak...
ostatnio nabylam inna, w duzej donicy... czy zastapi mi Wariatke?...
ech, jednak chyba cos ze mna nie tedy...
bo przeciez pewnych rzeczy nie przeskocze. tego co sie chrzani, co sie wali kloda pod nogami - nie przeskocze. trzeba zaakceptowac i wiem o tym. wiem, ze to nie koniec swiata, ze nie ma tego zlego i tak dalej. ale to takie ludzkie - wkurzyc sie do granic mozliwosci, jesli cos po prostu nagle wyskakuje... to tak jak zwykle chyba... proba zaufania? przyjacielski kopniak w doopsko, coby sie opamietac i uporzadkowac priorytety? niewlasciwe skresla sie same... z czasem...
Mniejszy zaczyna w koncu uzywac dwuwyrazowych zwrotow. slodki przy tym jest niemilosiernie :) charakterek widze TAtusin i to BARDZO bardzo. a i dobrze.
zwalczylismy smoka - Mniejszy zasypia bez. ciagle ze szmatka - pielusia - przytulinka, i kilkoma pluszakami. ostatnim przebojem jest Mickey MOuse (z kreskowki "Mickey Mouse - Playhouse", nie ze starych dawnych kreskowek... ale toc to ten sam Miki :) ). kolo Mniejszego trzeba sie polozyc. czasem pogadac, czasem pospiewac, czasem poczytac. a czasem tylko pogadac o tym, ze raczki chca spac, nozki, itepe inne detale. dzisiaj przed zasnieciem uslyszalam: "nanoc Mama" (=dobranoc Mama) wzruszylam sie.
i coraz czesciej przesypia nocke - przychodzi do sypialni rankiem, okolo 6-6:30. no tak jakby po 3 latach by wypadalo tak? :)
Wieksza ma jakis trudny czas. straszny nerwus, wymuszacz, tupacz, itepe. zupelnie nie wiem z czego sie jej to bierze. o ile krzykacza bym zrozumiala - kopiuje Mamusie - o tyle tupacza i wymuszacza nie rozumiem. chociaz ponoc kazde dziecko jest wymuszaczem pierwszej kategorii... ech... przezyjemy.
a cala reszta? no coz. musi jakos sie ulozyc prawda???......
i w nosie mam jak sie to komu kojarzy. chcialam stwierdzic ze malowanie tarasu w nocy, na kolor ciemnoczekoladowo-brazowy to jest sprawa conajmniej dziwna. jeszcze jak lampa po oczach dziabie. bez skojarzen. normalna domowa lampa :) jutro sie okaze ile sie pomalowalo a ile sie nie-do-pomalowalo... ech. i tak potrzeba drugiej warstwy...
chwilowo mnie sie sinusoida wyzerowala. teoretycznie to niezle nie? przynajmniej nie jest dol. no. wplyw na to zdaje sie miala euforia zwiazana z tym ze MS sie ZDECYDOWAL na wywalenie jasnie panujacej nam w "liwingrumie" kanapy... zakup jego kawalerski jeszcze, no przeciez czepiam sie, taka fajna dluga jest i sie caly czlowiek na tym zmiesci. no. caly jeden sie zmiesci. a drugi se w tym czasie moze na podlodze posiedziec... wiec wymieniamy wspomniana kanape na 2 fotele. rozkladane - z podnozkami no full wypas nie ma to tamto! :) jest kilka typow, jak sie na ktorys zdecydujemy ostatecznie to zdjecie zalacze. no. to moze wcale nie bedzie tak zle z tym wszystkim??
aktualnie MS na zewnatrz. robi "lifting" tarasowi... dzieciaki sie nudza - nie ma jak ich na podworko wypuscic. zreszta stracilam pewnosc ze sa tam bezpiecznie zamkniete - wczoraj Wieksza sobie otworzyla 2 zasuwki na ktore furtka byla zamknieta i zaczela zwiedzac... cud Boski ze nie wpadlo jej do glowki sobie chodzic lichowie gdzie... pffff!
"jeszcze zyjemy, jeszcze kreci sie swiat... jeszcze nie wszystkie marzenia stracone... bo przecież każdy z Nas jest tyle wart, ile ma w sobie nadziei szalonej........." zdaje sie ze tak to lecialo? no.
p.s. Gary - juz sie nie czepiam, juz sobie poprawilam linka i mi dzialasz no :)
wrocilam. smy w zasadzie.
i znowu bez sensu bo teraz mi zal i glupio tak jakos. Wieksza teskni za DZiadkami. i Ciocia. Mniejszy ciagle wlacza TV. se umie to se wlacza. trza bedzie znowu zakleic alboco...
a ja w domu bajzel mam. fizyczny. duchowy jakby mniejszy jednak, bo... no. bo Moje Szczescie jest TU. i o ile sie teskni bo jakze by inaczej, to jednak jakos tak...
a MS schudl troche :) hehe.
chyba moge odetchnac. w koncu i rychlo w czas. na ostatni tydzien pobytu z Moimi kochanymi...
nie fair to jest okropnie. i wiem i glupio mi z tym i zle sie z tym czuje. nie tak ma/mial wygladac pobyt u Moich Kochanych. i jesli moge miec na to wplyw- wiecej juz takiego czegos nie wykonam. nie z wlasnej i nieprzymuszonej woli w kazdym badz razie :/
Moj Tatko juz po katach sobie lezki ociera. Mama sie trzyma ale tez tak jakos. Siostra tlumaczy sobie ze takie jest zycie. a ja czuje sie jak wredna malpa a nie ich corka, bo sie ciesze ze wracam...
skomplikowane to wszystko jest okropnie. nie wiem i nie rozumiem juz chyba nic :(((
a na odreagowanie i tam takie jeszcze inne - kupilam sobie wczoraj pierscionek...