chlodno, glodno i do domu daleko...
ech... juz sie ucieszylam wtorkowym ociepleniem - tak milusio bylo, cieplutko sloneczko i w ogole, a tu o. -5C. i co z tego ze pocieszajom ze ma byc +2C jak nie jest! ja kcem wiooooooooooooooooooooooooooosnem! ja siem tak nie bawiem! kurka a nawet nie mogem zebrac swoich zabawkuff i pojsc sobie na swoje podworko... za daleko. i nogi mi ostatnio puchnom. nie dojdem. fruwac nie umiem. kurka.
wczorajszy dzien pod wzgledem pracy byl jednym z nielicznych w ktorych naprawde nie mam czasu:) najpierw cos na ksztalt konferencji na temat nowego oprogramowania do ustrojstwa wynalezionego przez firmem "B". jeszcze nie do sprzedazy (ustrojstwo oczywiscie nie firma). noi dobrze ze jeszcze nie bo sie okazalo ze szopki siem dziejom. no nic. potem - firmowy lunch. na ktorym ku mojemu wielkiem zdziwieniu - okazalo sie ze wtrzachnelam calom sredniej wielkosci pizze. o nazwie Marco Polo. no i faktycznie ze bylo to wielkie odkrycie moich ostatnich mozliwosci pochlaniania pokarmu... ilosci zastraszajonce, mam tylko nadzieje ze sie przyzwyczaje za bardzo:) bo takie obzarstwo pozniej to raczej byloby niewskazane, jednak nie mam w sobie aspiracji na bycie "szersza niz dluzsza"... :D
po prscy - zakupki, jako ze Wielkanoc za pasem. kolejna Wielkanoc bez Moich Kochanych... niby jest telefon, ale co to jest telefon...no nic - zakupki w postaci: boczku, szynki, kielbaski, serka bialego i jajcow zostaly zrobione. bo z czegos ten "balagan" musi zostac zrobiony:))) nie? historia balaganu - patrz notka na nowym blogu