okolo 8 rano planuje - idziemy na spacerek czy nie? dzisiaj padlo na: idziemy. ok 9 zaczyna sie wiec: pozmieniac pieluchy, poubierac (i dylemat odwieczny: w co poubierac zeby bylo im cieplo ale coby sie nie spocili?), zmienic moje portki "podomne" na jakies takie "do ludzi" (padlo na dzinsy oczywiscie),ubrac jedno tak zeby sie drugie nie darlo, wyskoczyc do garazu po wozek, zapakowac Mniejsze w kombinezon i wozek, pomoc zejsc po schodkach Wiekszej, w miedzyczasie gdzies ubrac jakas kurtke, zamknac drzwi uff. prawie dziesiata. idziemy sobie. tuz przy styku podjazdu z ulica lezy sobie zakretka po jakims napoju malowyskokowym. "what's this?" pyta. "smiec" mowie. "garbage" przetlumaczyla sobie Spryciara. "chodz idziemy dalej" lapie ja za raczke. Dziecie Moje wyciaga druga lapke, macha i mowi: "bye bye garbage!" na tyle glosno, ze sasiad znaprzeciwka sie na nas dziwinie patrzy. "cicho!" sycze. ale gdzie tam. no co sobie sasiad pomyslal, to jego sprawa... idziemy dalej... Wieksza zachwyca sie kazdym smieciem... nagle zauwaza cos czarnego na ziemi. przemknelo mi przez glowe ze to moze jaki zwierz alboco, i nawet sie przez sekunde zastanawialam - moze sie wystraszy??? wystraszy, akurat! podeszla, pochylila sie nad Tym Czyms i pyta: "what's this?" (nie przebije sie z polskim "co to?"... )podchodze i ja blizej, patrze - czarny pompon od czapki. "pomponik" mowie. Wieksza mysli, mysli i wypala: "glowa!" taaa. ktos zostawil glowe na chodniku... (choc zeby byc uczciwym do konca, moglo to tez oznaczac wlosy, bo Pomyslowe Moje Dziecie na wlosy tez mowi glowa) ech... idziemy dalej. przechodzimy obok sklepow: "what's this?" - "reklama"- mowie. "what's this?" - "pani" - "hi pani! bye pani!" ups. no ok. "what's this?" - "kosz na smieci", "what's this?... telefon!!!!" i juz sluchawka zdjeta i Wieksza zaczyna rozmowe... " halo??? halo??? yes, yes! bodzenia*!" udalo sie jakos przekonac ja ze idziemy dalej. kilka krokow udalo sie ujsc... "telefon!!!" i apiac to samo... wreszcie kawalek prostej drogi... sklep zamkniety, ciekawe dlaczego, przeciez juz po 10. nie to nie, idziemy sobie... zrobilismy male kolko, w efekcie czego Mniejszy zasnal sobie slodko. Wieksza biega, ucieka, chowa sie, pokazuje na ptaszki, drzewka tudziez smieci, o dziwo dzisiaj nie zapiera sie zadnimi lapami ze chce na raczki. za to w polowie drogi mowi: "do domu! cookie!" zapewniam ze owszem, w domu sa ciasteczka i ze oczywiscie juz do domu idziemy. nie dala sie namowic na ani kroczek wiecej:) i cala polka od nowa tylko w odwrotnej kolejnosci: Wieksza do domu, Mniejszy do domu, wozek do samochodu w garazu, rozbieramy sie, Mniejszego i Wieksza, Wieksza sobie zazycza ciasteczka i mleko, Mniejszy sie niestety zbudzil i tez cos chce, aczkolwiek nie wie co. Wieksza sobie zazyczyla pomarancze, nie chcialo mi sie obierac wiec dalam banana, zaaprobowala. Mniejszy wyplul smoczek i rozdziawil paszczeke. oho, tez chce banana. odlamuje polowe, skubie palcami zeby cos mial i przestal plakac, trzecia reka wyciagam talerzyk i widelec, rozdziabuje banana, Mniejszy beczy bo juz zjadl to co mial w buzi, zakladam sliniak, sadzam na bujaczku, zajada. ufff. w TV balet dla dzieci , Wieksza z zainteresowaniem oglada, Mniejszy zajada. skonczyl sie balet, krzyk, bo chce jeszcze, nie ma, i o. w koncu Wieksza decyduje sie ze jest czas na drzemke, biore wiec oboje na gore, zmieniam Wiekszej pieluche, klade do lozka (!!!!!!!tadam!!!!!!!) i przynajmniej jedno mam z glowy. zmieniam pieluche Mniejszemu, siadam przy kompie z nim na rekach, wierci sie, moze zasnie tez? klade na lozku (naszym) sama zalegam obok, po kilku minutach Mniejszemu sie oczka zrobily malutkie i przymruzone, biore wiec go do lozeczka, wlaczam muzyke i pelna nadziei opuszczam jego pokoik, siadam za kompem i pisze te notke. ufff. jest 12:30...
_________________________________
* "bodzenia"= do widzenia :)