chleb z pasztetem...
jak bardzo prozaiczne rzeczy potrafia poruszyc...
przy okazji dzisiejszych zakupow spozywczych w polskim sklepie, obok tradycyjnie juz nabywanego chlebka razowego typu "multigrain" (doceniajcie smak chleba... nigdzie na swiecie nie ma tak dobrego chleba jak w Polsce. no chyba ze pieczony wg polskich receptur...) i pieczeni z indyka (300g)- wpadl mi w oko pasztet. nie taki w sloiczku, puszce, czy tubko-flaku. taki z foremki. poprosilam o symboliczna ilosc, ponizej 200g, na sprobowanie. (" bo jak mi posmakuje to nastepnym razem wiecej wezme). ukroilo sie 150g, bardzo dobrze.
po powrocie do domu - posmarowalam ow swiezonabyty chlebus swiezonabytym pasztetem... polozylam na to pomidorka... usiadlam, sprobowalam i... odplynelam (bynajmniej - nie bylo tam zadnych prochow... odplynelam czysto symbolicznie)...
... dom, Mama, Tata, Siostrzyca. ja. chleb, pasztet, pomidorek. lub ogorek kiszony... zwykle rozmowy - co w szkole, kto co pwoiedzial, co znowu szef zmalowal... cieplo, zyczliwosc, milosc, bezpieczenstwo... TAMTO... bo przeciez teraz tez mam w domu cieplo, zyczliwosc, milosc, bezpieczenstwo... ale nie TAMTO. nawet trudno wytlumaczyc czego sie czepiam... przeciez spelnily sie moje marzenia, kocham calym sercem, jestem kochana calym sercem... cos w tym Domu Rodzinnym jest takiego nieuchwytnego, ze nie da sie przeflancowac i juz... to ginie bezpowrotnie... i tego mi gdzies jakims zakamarkiem duszy - zal...
...a na obiad bylo malo romantyczne spaghetti z makaronem muszelkowym (bo flikajace spaghetti nie jest wskazane dla takich malych Szkrabkow jak Oliwka:) ). a na deser - poziomkowy kisielek. z jagodami...
... i umyka gdzies to, co i tak ulotne...