be strong...
taaa....
nie bede jedna z tych matek ktore na blogu pisza tylko jakie to cudowne dziecko posiadaja, jaki to aniolek, jak to opieka nad nim/nia/nimi to sama slodycz i czysta rozkosz...
otoz Posze Szanownego (acz waskiego bardzo) Grona Czytelnikow - MOJE dzieci mi niczego nie ulatwiaja. Wieksza ma piekielny charakterek - wychodzi na to ze po... prababci. bo nie wiem skad inaczej... zaczela dzien od urzadzenia kapieli wszystkim ksiazkom ktore staly na pudle z zabawkami. w tym (o co mnie trafil nie powiem kto!) "pora spac kroliczku" (prezent od Cioci Gerappy) po prostu nasiakl woda do polowy. wszystko w ciagu max 7-10 minut na ktore zostawilam ja na dole sama (!) gdyz musialam zmienic pieluche Mniejszemu. trafilo mnie jak wyzej, dostalo Smarkate po doopsku i po lapach, rozzalilo sie przez 5 minut, po czym gdy jej po raz kolejny tlumaczylam ze tak nie wolno robic, zaczela sie smiac w twarz. moja twarz. trafil mnie kolejny wzorzysty szlaczek. minela moze godzinka, Wieksza pila wode siedzac na krzesle do karmienia (z tacka), po chwili zorientowalam sie ze jest cos za cicho. podchodze, patrze - juz jest kaluza na tacce... i rekawy mokre po same lokcie...
oprocz tego - kazde moje dzisiejsze "NIE" znaczylo dla niej "tak", byla po prostu nieznosna. nie poszla spac, budzila Mniejszego... koszmar...
i prosze mnie nie umoralniac ze dzieci sie nie bije. i ze to slabosc rodzice pokazuja jak daja klapsa dziecku. no i trudno, niech pokazuja. ja az tak mocnych postronkow na nerwy nie posiadam...