znowu smary...
najpierw Mniejszy potem Wieksza... ech... co miesiac cos byc musi tak to wyglada poki co... chyba za tydzien zaszczepimy...
weekend przeszedl... jak kazdy jeden... nie wiem, ciagle jakos nie moge sie pozbierac... i to zeby choc bylo wiadomo ze cos siestalo i trzeba sie pozbierac... tu sie nie dzieje nic strasznego, i niby nie ma po czym sie zbierac... i co z tego, skoro jest mi zle o:( i tym gorzej, ze zdaje sobie sprawe z tego ze mam cudnego Meza, wspaniale i slodkie Grzdyle... mam moj Maly Bialy Domek... mam Wspanialych Rodzicow... to wszystko prawda jest i bez tego zycia sobie nie wyobrazam wcale... to chyba taka rutyna... choc to smieszne, bo ja kocham kazdy dzien, kazdy dzien jest okazja do tego zeby okazywac milosc i troske...
w zasadzie to naprawde nie wiem o co mi chodzi. krece sie w kolko jak ten psiak co chce swoj ogon zlapac...
***
a tak na "rozrzedzenie atmosfery" : dzisiaj rano Mniejszy wlecial do naszej sypialni akurat jak sie ubieralam. patrzy na moj biust i pokazujac paluszkiem mowi: "niamniamniam"... hmmm... czyzby mu sie niemowlectwo przypomnialo ? :P (karmilam go 8 miesiecy)