bez tytulu.
[pomalowalam sobie pazury wiec akurat fajnie sobie mi wyschna zanim wklepie te notke :) ]
no dobra, akurat sie cos na tym literackim forumie popsulo. no ludzka rzecz. ale przecie w koncu naprawia nie? no. a podyskutowac sobie ukulturalniajac sie moze troszke przy tej okazji zawsze warto nie? i wcale nie mowie ze ktoskolwiek niekulturalny jest. ogolnie tak. no.
w ramach ukulturalniania sie oraz oczekiwania na zdobycie "Zapalniczki" czyli najnowszej powiesci mojej ukochanej Autorki Joanny Chmielewskiej - dopadlam "Artystke wedrowna" Moniki Szwai. he. kilka lat temu (zdaje sie karmiac Wieksza) przeczytalam trzy pierwsze jej powiesci ("Jestem nudziara", "Romans na recepte" oraz "Zapiski stanu powaznego") i przypadly mi one do gustu, aczkolwiek zrobilam sobie przerwe w czytaniu gdyz z pojawieniem sie Mniejszego juz tak latwo nie bylo - swintuch maly nie pozwalal na czytanie przy karmieniu... niedawno nabylam "Powtorke z morderstwa" - a coz to za cudownie lekki kryminalek :) wiec gdy zobaczylam "Artystke wedrowna" - nabylam. bezmyslnie zupelnie. no. i usiluje czytac. czytam stojac przy blacie kuchennym, mieszajac zupe, czy co tam bym nie pichcila akuratnie, jedzac sniadanie i lunch, itepe. wciagliwe. baaaaardzo. ech... a gdzie te czasy kiedy wchlanialam jakies straszne ilosci ksiazek... kiedy czytalam niemalze dniem i noca... jako dziecko czytalam z latarka pod koldre, az moi rozumni rodzice weszli kiedys i powiedzieli mi: no jak tak masz sobie oczy psuc, to juz lepiej czytaj sobie przy swietle! i kupili mi nocna lampke... :) potem czytalam w drodze do szkoly, na przerwach, na co nudniejszych lekcjach... na studiach - oczywiscie czytalam na wykladach, w tramwajach, na przerwach, idac na spacerek, idac na uczelnie... a pozniej mi sie spsulo... no ale nadrobie. nie ma innej mozliwosci...
i tak wracajac do "artystki wedrownej" - oczarowal i rozweselil mnie opis pieska :) :"Z tego co wiem o psach, teriery to wariaty. Ale jednoczesnie najsmieszniejsze psy na swiecie. Kiedys widzialam szkota wielkosci damskiej torebki, ktory gonil samochod. Czarne kudelki zpowiewaly za nim jak firanka, szczekal jak szalony, a z calej postawy wyzieralo niezlomne postanowienie: zlapie i zabije!"
co do zycia ogolnie to aktualnie zasmarkane jest. podwojnie. przez Wieksza i Mniejszego. Wieksza od Czwartku, Mniejszy od Soboty jej zaczal wtorowac... ech zycie... no ale sie nie czepiam. byle tylko sie wysmarali, wykaszleli i uspokoili na koniec...
zastanawiam sie jak w koncu przemowic do tych moich kochanych Grzdylkow zeby zaczely sluchac. bo poki co to jest po prostu ... ech... szkoda gadac. i tylko na nerwy mi dzialaja nianie i inne tam madrale telewizyjne ze konsekwencja, ze nie ustepowac... ech. wszystko to sobie mozna o kant tylka. 150razy tlumaczyc a i tak swoje zrobi po raz 151... cierpliwosc trzeba miec? taaa... jasne... nie wiem po co ja to pisze w ogole, chyba tylko zeby gdzies to zwalic... Mniejszy rosnie na jeszcze wiekszego urwisa... ciagle robi to czego nie powinien, ciagle mu tlumacze, odsuwam, przestawiam, zabieram, nie ustepuje... ech. nie wiem po prostu chwilami sobie mysle ze nie sprawdzam sie kompletnie jako matka i tyle. kocham je straszliwie. uwielbiam patrzec jak sie wyglupiaja. jak sa radosne i szczesliwe, jak biegaja... cuda moje kochane... ale gdy sobie cos ubzduraja... koniec.
pogoda mnie dobija dodatkowo jeszcze. ciagle zimno, ciagle bezsensownie. eeee tam.
no. to dobranoc. czy tam dziendobry. czy cos. zalezy kto kiedy bedzie to czytal...