poswiatecznie... byle jak...
swieta minely jakos dziwnie, chyba w sumie znowu nie tak jak trzeba... choc "balagan" wyszedl jak trzeba akurat w tym roku... zoladek pobolewal, normalka przy tej ilosci smazonego... nieszczesna wizyta u Brata MS... nie bede do niej wracac, szkoda nerwow. przy tym wszystkim - ogolny nerw i stan przedwybuchowy non stop. chce - nie chce jechac. nie cieszy mnie ten Wielki Wyjazd tak jak powinien - i mam wyrzuty sumienia, bo dlaczego? przeciez 2 lata to szmat czasu... nie widziec Moich Kochanych tak dlugo... tesknie za nimi okropnie... tylko to, ze MS... ze On zostaje :((( jestem okropna, wiem. ktos gdzies ironicznie lub mniej spytal: no przeciez chyba nie jestes do niego przyklejona? a otoz wlasnie ze jestem. i chce byc. ech... mowia mi: czasem trzeba zatesknic... albo ze to odswiezy nasz zwiazek... nasze malzenstwo... kiedy ja wcale nie czuje zeby ono sie zakurzylo. a zwiazek tak swiezy jak tylko byc moze... i taki jeden pikus: przed Naszym Slubem sie DOSC natesknilismy i powiedzialam NIGDY WIECEJ... mam nauczke. nigdy nie mow nigdy...
zostal tydzien i mam nadzieje ze nie oszaleje.... :(