jak serducho robilo pranie...
jako ze zakupilismy ("po okazji") spora stertke nowych ciuszkow dla obu Bombli, nalezalo zrobic niewielkom przepierkem tak? tak. wiec slicznie zaladowalam pralke, dorzucilam kilka Oliwczynych ciuszkow, kilka Dominikowych, nastawilam pralke na kolor, wlalam plyn, wszystko slicznie, rozwiesilam ladnie rowniutko coby prasowac nie trzeba bylo... w pewnym momencie slysze cos... jakby piorun? pytam Mojego Szczescia:
"slyszales? to piorun byl czy cos w TV?"
"piorun" odpowiedzial.
"to moze pranie by trzeba sciagnac?"
"eeee, wierzysz ze bedzie padac?"
"no nie bardzo, ale ten piorun..."
"bo to raz byl piorun a potem guzik?"
"no fakt..."
dazylam sobie pomyslec ze to pranie i tak suche juz prawie, wiec wartaloby sciagnac tak czy inaczej, kiedy jak nie szurnie deszczo-ulewo-grad! lomatko! Moje Szczescie dziarsko wypadlo na taras i jeszcze szybciej wpadlo do domu i mowi, ze i tak bedzie mokre i tak, a on nie bedzie zapalenia pluc ryzykowal. przyznalam mu racje... tylko mi szkoda tego slicznie podeschnietego prania... ech...