a co! tylko zupelnie bez sensu bo zupelnie prawie bez kasy. ale nic to. napadlam na sklep z tanimi rzeczami - nabylam girlande na Walentynki (walentnelo mi no i co z tego), zestaw do robienia kartki walentynkowej, paczuszka slicznych badziewiastych serduszek, samoprzylepnych zreszta, i trzy paczki naklejek z rozmaitymi roznosciami. i jeszcze costam. [te roznosci to do niespodziankowania Wiekszej za zrobione siusiu czy kupe do nocnika tudziez ubikacji. nie obedzie sie na razie bez nagrody niestety, probuje ale nic z tego. wiec zeby czasem jej sie nie uwstecznilo jakos szokowo, to utrwalamy nawyki. no. ] i w tym samym sklepie MOGLAM sobie juz zakupic wystroj domowy na Wielkanoc. dziekuje pieknie.
w innych sklepach trafial mnie #$%^& bo juz nie ma bluzek czy czegokolwiek z dlugimi rekawami - po co? juz krotkie i bez! rekawow znaczy! w morde! no! nie zebym zaraz cos chciala kupic, ale jakbym chciala to co? na wakacje juz? a jesli ja do wakacji przytyje 10 kg? (bez skojarzen!) albo schudne? (taaa w marzeniach)
i sliczny czerwony staniczek widzialm, co z tego ze fajny, bawelniany i czerwony (:o) ) skoro akurat moj rozmiar przeskoczylo?rozmiar wieksze i rozmiar mniejsze - prosze bardzo. mojego - a po co? wrrr. no ale nerwa mi zrekompensowala scenka... dziewczatko lat z 8 oglada z przymusu (bo matka costam wybierala) biustonosze i inne bielizniane akcesoria, i nagle wrylo ja przy wieszaku z takimi staniczkami co to dwie miseczki polaczone tasiemeczka. i "ni ma plecy". (sylikon czy cos?) patrzy bidula na to patrzy i patrzy i w koncu wypalila - a z kazdego slowa zdumienie smiertelne az kapalo - "what on Earth is THAT?!!" (w doWOLNYM i to BARDZO tlumaczeniu - "a to co?" - lepiej przetlumaczyc nie umiem, nie znam slow co by to oddaly... :) ) parsknelam smiechem i ucieklam od stanikow!
a w marcu zapisujemy Wieksza na przedszkole od wrzesnia... matko moja... alez ona mi wyrosla...