bo to nie tak...
... nie tak, ze ja nie jestem cierpliwa. jestem. denerwuje mnie w sobie to ze krzycze na Grzdyle. ja tak nie chcialam. ja sobie wyobrazalam tak jak to w poradnikach i ksiazkach - ze spokojnie mozna dziecku wytlumaczyc... tylko jak tlumaczyc, skoro ono wcale nie slucha? jak ze spokojem po raz tysieczny powtorzyc ze tak, dam ci slonko te buleczke ale teraz mam rece upaprane surowym miesem i nie dam rady, poczekaj chwileczke... po czym za sekund dwie przychodzi spowrotem... wiec jak? nie wiem... dwa, trzy razy mowie spokojnie acz dobitnie. kolejnych kilka juz poirytowana... az za nastepnym razem wrzask - i w koncu mam spokoj... DLACZEGO jak nie krzykne to nie zrozumie??? no DLACZEGO?????? bedzie nudzic, marudzic, meczyc, dreczyc i nie wiem co jeszcze. "a bo sobie pozwalasz" "a bo to trzeba konsekwentnie" "a bo..." dziekuje za zlote rady, ja to wiem. i stosuje. tzn NIE pozwalam oraz JESTEM konsekwentna. i naprawde MAM NADZIEJE ze to kiedys tak jeszcze bedzie ze powiem raz czy dwa i wystarczy...
kolejna sprawa - ja naprawde nie wymagam od ZYCIA zeby moje dzieci nie chorowaly wcale. naprawde. ALE NIE TYLE!!!! naprawde - w najbardziej realistycznych i nawet pesymistycznych wizjach nie bylo chorobsk co 3 tygodnie... trwajacych licho wie jak dlugo. i co z tego ze to "TYLKO infekcja wirusowa", skoro z takimi maluchami za kilka dni to juz moze byc zapalenie oskrzeli lub pluc nawet... wrrr...
i jeszcze jedno - ja wcale na sile nie chce byc zdolowana. i nie doluje sama siebie. tylko przychodzi taki czas, kiedy najzwyczajniej w swiecie marzy mi sie urlop. i bynajmniej nie z dzieciakami... i wyrzuty sumienia za samo myslenie...