pszczolka...
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
...............................pffffffffffffff....................................
...................................................................................
...................................................................................
bo z naszym Mniejszym to bylo tak, ze on sie bal nocnika. zaczelismy jak z Wieksza - od 18 miesiaca. usiadl, zrobil siusiu i... koniec. wiecej nie siadl ani na nocnik ani na ubikacje. prosby grozby zaklecia - wszystko o kant tylka. do Wyjazdu wiosennego. wtedy jakos usiadl... nie zeby chetnie ale jednak... no i od tego czasu siadal na nocnik czemu nie? nawet siedzial calkiem przez chwile... i nic. do dzis... bo przeciez juz duzy chlopak z niego wiec co jest...? zaopatrzylam sie w 15 par majtek chlopiecych. wiem ze nie dam rady sciagnac pieluchy na dobre na dnie,bo musze z niim wychodzic - odprowadzic core do przedszkola, czy na gimnastyke, czy na zakupy. ale choc na ten czas keidy jestesmy w domu... no wiec zasikal Mniejszy 9 czy 8 par majtek. ale na koniec dnia siusiu jednak zostalo zrobione DO nocnika. i na podloge obok, ale nigdy nie bylam drobiazgowa. no. to przynajmniej mamy jakis start tak? :)
I Love You Too, Sweetheart... :)
a moze po prostu zlota jesien...
...
zasnac i obudzic sie za 2 miesiace... bo juz nie mam paznokci - wszystkie obgryzione (nalog z ktorym walcze od niepamietnych czasow, wiem ze obrzydliwy :( )... bo zazeram stres czymkolwiek... bo glupia jestem okropnie i tyle...
wychodzi mi na to ze ja musze sie stresowac. ze jesli cokolwiek w zyciu jest niepewne, jakiekolwiek zmiany ktore nawet nie do konca zaleza ode mnie, wszystko wywoluje stres. tak jakbym nie umiala zyc bez stresu? ktos mi keidys powiedzial ze nawet jesli nei mam powodu to sobie znajde, bo ja po prostu MUSZE sie czyms caly czas martwic... no w morde, pewnie tak jest. najgorsze ze inaczej chyba zyc nie potrafie...
inna sprawa ze zycie mnie tego nauczylo... ze od niepamietnych czasow jesli czegokolwiek bylam pewna (niech to bedzie sprawdzian/kolokwium/egzamin, niech to bedzie jakakolwiek sprawa "do zalatwienia) - jesli wiec bylam pewna ze wszystko bedize dobrze, to oczywiscie nie bylo... jesli napanikowalam ile wlazlo i nawet mowilam ze cos na pewno sie nie uda - wychodzilo i to calkiem niezle nawet...
... z drugiej strony... jesli w galimatiasie niesamowitym... przy dokonywaniu wyborow... przy wybieraniu czegos na cale zycie... nad tym jednym, ktore poruszylo serce... widzialam tecze... taka malutka niesmiala tecze... to moze... moze... ???...
"Dzisiaj robie pierogi, wpadnijcie na obiad."
bardzo chetnie, Mamus...
...
no roza oczywiscie. wlasnie dzisiaj jej zrobilam sesje zdjeciowa :
ech...
/nie wiem czy to tak zawsze juz bedzie ze notke zaczynac bede od czegos zupelnie nie na temat??hmm. dzisiaj bedzie o tym jak bardzo sie zdziwilam NIE widzac na glownej stronie reklamowo-badziewnych blogow produkujacych masowe ilosci bezsensownych notek o niczym.no. moze to przez pore dnia... a raczej nocy?hmmm... zobaczymy.../
juz prawie tydzien minal. wmiedzyczasie - tylko zmienia sie cale moje zycie. tylko. i po raz kolejny. MAM nadzieje ze na dobre. na lepiej? lepiej nie tylko dla mnie ale glownie dla Moich. mam nadzieje...
a w zeszla niedziele tak jak pisalam - BYLISMY. pogoda dopisala moze nawet az nadto - upal 30stopniowy. pfff. humory dopisaly, Grzdyle dzielnie na rowerkach pokonaly pierwsze 2 km, potem zsiadly z rowerkow, przeszly kolejne 2 km, nastepnie spowrotem wsiadly na rowerki i ostatni kilometr przejechaly :) moje dzielne Grzdyle... "Mama, I love Terry Fox"-powiedziala Wieksza. "Mama, Teji Fox"- zawtorowalo echo znaczy sie - Mniejszy. :) i tak ma byc. choc na razie nie wie dlaczego i po co i o co chodzi. ale tak ma byc.
czwartek bedziemy pamietac dlugo.. jako jeden z zyciowych punktow zwrotnych...
MS nareszcie duzo spokojniejszy. uff. ciezko mi bylo patrzec na niego - tak latwo wybuchal, tak latwo go mozna bylo wyprowadzic z rownowagi. ostatnio znowu czesciej sie smieje, czesciej widze jego swiecace oczy :) kiedy mowi o tym co bedzie, o przyszlosci, o... to jest Moje Szczescie... :) i pomyslec ze przyszlo do mnie (wspomozone przez spiskowcow) ot tak sobie, kiedy sie pogodzilam z losem i wytlumaczylam sobie ze w zasadzie byc samemu to nie jest az taka straszna tragedia... kiedy sie pogodzilam z losem i tylko modlilam sie o to, bym w samotnosci tez potrafila byc szczesliwa... jakies 3-4 miesiace pozniej poznalam MS :) he...
...tez mnie na wspomnienia jakies wzielo no! :)
tymczasem blogowi mojemu stuknelo 6 lat... o w morde...
/jak co roku... szkoda tylko ze TA notka utonie w morzu idiotyzmow - blogow o niczym. szkoda ze admini nic z tym nie robia. bardzo wielka szkoda. bo akurat TA notka jest bardzo bardzo wazna...moze nie tyle notka. to co chce powiedziec. to o czym chce zeby wszyscy wiedzieli... i w nosie mam ze bedzie to znowu jedna z najpatetyczniejszych notek na tym blogu!/
Terry Fox - chlopak u ktorego stwierdzono raka kosci. mial tylko 18 lat kiedy amputowano mu noge 15cm nad kolanem. a on zamienil swoja tragedie na niesamowita sprawe... pomyslal ze warto by zaczac zbierac pieniadze na badania nad rakiem ,zeby pomoc nie tylko takim jak on, ale i mlodszym - dzieciakom, na ktorych nieszczescie napatrzyl sie w szpitalu... wymyslil ze przebiegnie Kanade wpoprzek... zaczynajac od wschodneigo a konczac na zachodnim wybrzezu... w czasie teg obiegu bedzie zbieral pieniadze na badania nad rakiem wlasnie. myslal ze jesli kazdy da $1 to uzbiera sie ponad $30mln.
niestety - po przebiegnieciu 5tys km, po 143 dniach, musial zakonczyc bieg. okazalo sie ze rak dal przerzuty na pluca. w wieku 22 lat Terry Fox odszedl... ale mysl zostala i do dzis dnia odbywaja sie coroczne biegi pod nazwa "terry fox run". zebrano juz ponad $400mln!
a ja sie zastanawiam... jak dumna musi byc jego MAtka, jak serce w niej musi rosnac... oczywiscie ze wyplakala morze lez... oczywiscie ze zadawala setki pytan... ale po tylu latach... kiedy patrzy na tych wszystkich ludzi noszacych koszulki z nadrukowanym logo fundacji JEJ syna... kiedy patrzy na te dzieciaki, ktore moga wyzdrowiec DLATEGO ze jej syn podjal kiedys taka a nie inna decyzje... wie ze jej syn zyje. w najcudowniejszy z mozliwych sposobow...
i jak co roku bedziemy tam jutro. choc ma padac. bedziemy i pewnie znowu sie splacze. pewnie znowu kupie koszulke. pewnie znowu... bo ciagle tak samo i na nowo wzrusza mnie brak egoizmu tego mlodego czlowieka ktory potrafil poruszyc serca milionow...
on bigenie ciagle... biegnie... poki na swiecie beda ludzie umierac z powodu nowotworow, on bedzie biegl...