wcale mi nie przeszlo wiec c.d.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 |
[mozna sobie poklikac w celu powiekszenia obrazkow. gdynby kto mial taka ochote oczywiscie...]
[pomalowalam sobie pazury wiec akurat fajnie sobie mi wyschna zanim wklepie te notke :) ]
no dobra, akurat sie cos na tym literackim forumie popsulo. no ludzka rzecz. ale przecie w koncu naprawia nie? no. a podyskutowac sobie ukulturalniajac sie moze troszke przy tej okazji zawsze warto nie? i wcale nie mowie ze ktoskolwiek niekulturalny jest. ogolnie tak. no.
w ramach ukulturalniania sie oraz oczekiwania na zdobycie "Zapalniczki" czyli najnowszej powiesci mojej ukochanej Autorki Joanny Chmielewskiej - dopadlam "Artystke wedrowna" Moniki Szwai. he. kilka lat temu (zdaje sie karmiac Wieksza) przeczytalam trzy pierwsze jej powiesci ("Jestem nudziara", "Romans na recepte" oraz "Zapiski stanu powaznego") i przypadly mi one do gustu, aczkolwiek zrobilam sobie przerwe w czytaniu gdyz z pojawieniem sie Mniejszego juz tak latwo nie bylo - swintuch maly nie pozwalal na czytanie przy karmieniu... niedawno nabylam "Powtorke z morderstwa" - a coz to za cudownie lekki kryminalek :) wiec gdy zobaczylam "Artystke wedrowna" - nabylam. bezmyslnie zupelnie. no. i usiluje czytac. czytam stojac przy blacie kuchennym, mieszajac zupe, czy co tam bym nie pichcila akuratnie, jedzac sniadanie i lunch, itepe. wciagliwe. baaaaardzo. ech... a gdzie te czasy kiedy wchlanialam jakies straszne ilosci ksiazek... kiedy czytalam niemalze dniem i noca... jako dziecko czytalam z latarka pod koldre, az moi rozumni rodzice weszli kiedys i powiedzieli mi: no jak tak masz sobie oczy psuc, to juz lepiej czytaj sobie przy swietle! i kupili mi nocna lampke... :) potem czytalam w drodze do szkoly, na przerwach, na co nudniejszych lekcjach... na studiach - oczywiscie czytalam na wykladach, w tramwajach, na przerwach, idac na spacerek, idac na uczelnie... a pozniej mi sie spsulo... no ale nadrobie. nie ma innej mozliwosci...
i tak wracajac do "artystki wedrownej" - oczarowal i rozweselil mnie opis pieska :) :"Z tego co wiem o psach, teriery to wariaty. Ale jednoczesnie najsmieszniejsze psy na swiecie. Kiedys widzialam szkota wielkosci damskiej torebki, ktory gonil samochod. Czarne kudelki zpowiewaly za nim jak firanka, szczekal jak szalony, a z calej postawy wyzieralo niezlomne postanowienie: zlapie i zabije!"
co do zycia ogolnie to aktualnie zasmarkane jest. podwojnie. przez Wieksza i Mniejszego. Wieksza od Czwartku, Mniejszy od Soboty jej zaczal wtorowac... ech zycie... no ale sie nie czepiam. byle tylko sie wysmarali, wykaszleli i uspokoili na koniec...
zastanawiam sie jak w koncu przemowic do tych moich kochanych Grzdylkow zeby zaczely sluchac. bo poki co to jest po prostu ... ech... szkoda gadac. i tylko na nerwy mi dzialaja nianie i inne tam madrale telewizyjne ze konsekwencja, ze nie ustepowac... ech. wszystko to sobie mozna o kant tylka. 150razy tlumaczyc a i tak swoje zrobi po raz 151... cierpliwosc trzeba miec? taaa... jasne... nie wiem po co ja to pisze w ogole, chyba tylko zeby gdzies to zwalic... Mniejszy rosnie na jeszcze wiekszego urwisa... ciagle robi to czego nie powinien, ciagle mu tlumacze, odsuwam, przestawiam, zabieram, nie ustepuje... ech. nie wiem po prostu chwilami sobie mysle ze nie sprawdzam sie kompletnie jako matka i tyle. kocham je straszliwie. uwielbiam patrzec jak sie wyglupiaja. jak sa radosne i szczesliwe, jak biegaja... cuda moje kochane... ale gdy sobie cos ubzduraja... koniec.
pogoda mnie dobija dodatkowo jeszcze. ciagle zimno, ciagle bezsensownie. eeee tam.
no. to dobranoc. czy tam dziendobry. czy cos. zalezy kto kiedy bedzie to czytal...
hehe. zwykle tego nie robie ale tym razem czynie wyjatek :)
powstaje nowe forum. w zamierzeniu - literackie. w szerokim tego slowa znaczeniu :) zainteresowanych prosze TEDY
koniec reklamy :)
tosmy poswietowali. potrojnie w sumie. Niedziela Wielkanocna + podwojne urodziny. no. szkoda tylko ze w domku zamiast dwoch Grzdylkow mam dwa Smarki... ech...
co do tego plakania - to w Sobote bylo. nie w Niedziele :) w Niedziele juz bylo jakos radosniej... rankiem dzieciaki mialy frajde bo w saloniku Kroliczek zostawil dwie sciezynki - ktore prowadzily do prezentow:) maly kurczaczek ktory po postawieniu go na dloni - pipczy, pudeleczko z M&M's, z kroliczymi uszami, jajeczka czekoladowe, i wielki znikopis na samym koncu. ktory sie okazal suuuuuper:) no. radosc i w ogole. wprawdzie nie bardzo czaily Lobuzy o co chodzi z ta sciezka i nie chcialy po kolei zbierac, ale co tam :)
a na imprezce urodzinowej jeszcze dostaly mi sie dwa zalegle prezenty na moje "zadawnione" urodzinki - tez milo :) no.
a dzisiaj juz powrot do normalnosci... mam nadzieje ze juz nie bedzie szara dlugo... :) kwiatki za oknem czekaja na slonko... :)
Zmartwychwstal Chrystus Krol!
Zakrolowal nasz Bog!
Smiercia zwyciezyl smierc,
Zycie nam dal na wieki...
Zmartwychwstał Chrystus Król, cieszcie się ludy,
życie przemogło śmierć, drzewo otchłanie.
Staje się kamień ów wrogom wzgardzony,
wielką nasz Jezus Bóg świata zagadką...
*********************************************
a ja zawsze z jakas taka radosna satysfakcja czekam na ten moment kiedy uslysze jak sie straznicy przelekli, jak uciekali w poplochu... i mysle sobie: a macie, niedowiarki... tak tak, jakos to malochrzescijanskie jest, wiem... ale nie potrafie sie oprzec...
*********************************************
Sobota - koszyczek ze swieconka... i krociutka wizyta przy Grobie... MS pojechal na Wigilie Paschalna, ja zostalam z dzieciakami (Wieksza sie zaczela smarac i kaszlec...) w domu... jutro jak nie bedzie gorzej to sie wszyscy wybierzemy do kosciola... trzymajac jedna reka Mniejszego coby nie uciekl, uciszajac Wieksza bo akurat sie rozgadala... i gubie w tym wszystkim to WAZNE... nie potrafie... wieczorem ogarniam wszystko myslami...i placze...
czy mozna wybrac sie do kosciola w celu poswiecenia zawartosci koszyczka BEZ owego koszyczka? no okazuje sie ze mozna... w polowie drogi sobie uswiadomilam ze - zapomnialam koszyczka. MS z leksza sie zdenerwowal, ale zawrocil. :o) jaja poswiecone. tak samo jak reszta skladnikow na jutrzejszy Balagan*. no. krotko i tresciwie.
_______________
* balagan - juz wspomnialam o nim w poprzednich latach - tradycyjna dla naszej rodziny potrawa Wielkanocna :o)
to nie tak ze ja mam cos przeciwko kroliczkom, jajeczkom, cipciaczkom (patrz poprzednia notka), zajaczkom i owieczkom i czemutamjeszcze. ja je wszystkie bardzo lubie i w ogole. ALE. wszystko mi w srodku krzyczy - o co w zasadzie chodzi w tym wszystkim?? gdzie jest sens, gdzie jest SEDNO? co jest TRESCIA a co OPRAWA? i czy naprawde cale Swieta sie maja do tego sprowadzac???
no dobra. barankow czy owieczek sie nie czepiam. one maja wazne miejsce w tym wszystkim. i cala reszta tez jest wazna. ALE nie najwazniejsza. bo jesli cos pomaga w pelnym przezywaniu NAJWAZNIEJSZEGO to oczywiscie ze jest wazne i potrzebne... dodatek. nie tresc... nie ukrywam - bardzo sympatyczny dodatek... :o)
i moze to zakrawa na hipokryzje, ale moje dzieci beda szukaly jajek i malych upominkow pochowanych po domu raczej niz na dworze - bo co za oknem jest to ja sie nie wypowiadam, ale NA PEWNO to nie jest wiosna. no wiec beda szukaly kroliczkow, jajeczek, cipciaczkow(j.w.). ale w Niedziele. i NA PEWNO NIE zamiast. no.
co do koszyczkow ze swieconka... ech.. .wszystko mialo byc inaczej... mielismy jechac wszyscy... dzieciaki ze swoimi koszyczkami, i nasz wiekszy... no i co z tego... Wieksza sie zasmarkala i zakaszlala... no. to tyle w temacie "wszyscy"...
a tak poza wszystkiem... z Sobota zawsze byl problem :) bo tak naprawde to nie wiadomo - juz Swieto czy jeszcze nie? wieczorem spiewamy Alleluja... a w ciagu dnia? idziemy ze swieconka - jakis to element radosci, a tam grob... i straz przy grobie... hmmm....
no fajnie. cipciaczki (przepraszam bardzo ale od zawsze tak mowie na kurczaczki. bez skojarzen prosze!), baranki, owieczki, zajaczki, kroliczki, jajeczka, co jeszcze? moze cos pominelam? wszystko to fajne jest, potrzebne i w ogole.
ALE.
poki co - jeszcze jest Piatek...
i jak znalesc miesce w tym wszystkim na Krzyz... na zamyslenie... na zadumanie. nie takie "dumdum". zadumanie nad zyciem, prawda, droga, nadzieja... - skoro wszystko dookola chce to wlasnie zakrzyczec??
wpatrzec sie w Krzyz... nie po to by zrozumiec, bo tego sie nie da. wpatrzec sie do bolu oczu... wyobrazic sobie bol przebijanych dloni. czy nadgarstkow... stop... bol fizyczny ale i psychiczny... szyderstwa, opluwanie, opuszczenie... i ze to wszystko dla i za mnie... bo tak. bo On tak kocha...
opuszczenie z Wielkiego Piatku... niewyobrazalne... i chyba nie do odczucia przez nikogo...
...kiedys, dawno temu, wymykalam sie w dzien do Kosciola... klekalam przed Krzyzem - im wiekszy tym lepiej... i nie mowilam nic, tylko ze scisnietym gardlem patrzylam... patrzylam... patrzylam....
...a teraz mi tego brak...
"Krzyzu Swiety co swiat obejmujesz...
Ktory rozdarta ziemie ramionami dwoma
Jak dziecko slabe matka... przed ciemnoscia bronisz...
Zmiluj sie nad nami...(...)
Krzyzu Swięty nad nami wzniesiony,
Jak bandaz litosciwie sciągasz brzegi rannym
By sie nowe zaczelo w sercu wyleczonym.
Zmiluj sie nad nami.
Toba mury rozwalac
Toba sie oslonic
Tobie sie ufnym sercem
Z miloscia poklonic..."
zatrzymania... zamyslenia... prawdziwego... zycze Wam i sobie...
no bo gdzie jest powiedziane ze nie mozna zalapac dolka ot tak sobie przed Swietami? no? nie ma napisane. o. wiec sobie zalapalam. bo nowa ksiazka Chmielewskiej juz jest, a ja ja najwczesniej dostane za 2-3 tygodnie, bo pogoda jest jaka jest (dzisiaj znowu padal snieg i tak ma byc do poniedzialku.. w morde...), bo w domu jest balagan mowiac lagodnie i swinia sam sie nie chce posprzatac... bo znowu Swieta na mojej glowie... a raczej w mojej glowie... nie poukladane jak trzeba... chyba nigdy nie bedzie jak trzeba...
no. to Radosnych Swiat. dzisiaj Wielki Czwartek. pamietam Wielkie Czwartki dawno dawno temu... ech... kiedy gardlo zdarte bo proby choru codziennie... kiedy serce spiewalo mocniej niz gardlo... kiedy to wszystko zylo... kazdy dzien ZNACZYL... a teraz... tutaj... tylko lzy czasem troszke pomagaja... koja tesknote i uciszaja serce... moze tego potrzeba zeby waga zycia nie przewazala na zadna ze stron...