portret... :o)
- Kto to jest Corus? - pytam spogladajac na ostatnie arcydzielo Wiekszej:
- Tatus!!! - odpowiedziala.
hmmmmm....
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 01 | 02 | 03 | 04 |
- Kto to jest Corus? - pytam spogladajac na ostatnie arcydzielo Wiekszej:
- Tatus!!! - odpowiedziala.
hmmmmm....
zastrajkowalam i nie pieklam paczkow. nie i koniec, choc i przepis dobry mam i w ogole. Mama telefonicznie narobila mi smaku na co innego. a wiec zabralam sie do produkcji...
i smazylam...
az usmazylam :o)
tak tak, chrusty Prosze Panstwa, i zadne tam faworki. od dziecka je jem i wiem co mowie :P
jeden mi taki gigancior wyszedl... ( to ostatni, z resztki ciasta :o) )
a wiec - smacznego!! :)
(oczywiscie trzeba klikac w obrazki jesli sie chce je w powiekszeniu obejrzec)
do poprzedniej notki w zasadzie. prosze bardzo (w celu uzyskania wiekszego obrazka nalezy kliknac w ponizsze. bo madra sie zrobilam hehe :o) ):
nasza weranda na ogrodzie, przed-
i po mojej napasci z szufelka kuchenna w lapie. jako ze szufla do sniegu zamknieta w garazu a garaz zasypalo - czyms musialam sie don przekopac... :)
tu bylo w miare plytko... :
a tu juz ugrzezlam powyzej kolan (tylko rece mi zamarzly i nie moglam aparatu utrzymac. zapomnialam rekawic!!). to sa zaspy sprzed mojego okna kuchennego :)
a to okno kuchenne:
o i tak wyglada dojscie do naszego domu od frontu - po moim przekopaniu sie juz prawidlowa szufla.
znaczy co? zima prosze ja kogo!!
{p.s. jak by ktos sie zastanawial czemu przewaznie na zielono a dzis nie - to juz tlumacze:
jakos mi ten zielony nie przypasowal do sniegowego tematu... :) }
no przeciez zasypalo nas. pod oknem kuchennym mam zaspe powyzej kolan. Moje Szczescie wychodzil do pracy - otwiera drzwi, patrzy a tu nie ma schodow. no. zasypalo. bielusienko. Sasiad z Blizniaczkami szuflowal snieg, MS bedzie musial jak wroci z pracy... ja naprawde CHCIALAM odgarnac... ale przekopalam tylko sciezynke (pod drzwi tak nawialo ze zapadlam sie powyzej kolan!) i... zobaczylam Wieksza w drzwiach. szczesciem otwarte tylko jedne, a szklone zamkniete. podziwiam Pania Listonoszke - przyniosla mi jednak listy, a juz myslalam ze ominie, ze wzgledu na brak dojscia :)
a Walentynki jak zwykle - slodkie :) a co! :)
i taka girlandke (6 czy 7 serduszek?) powiesilam w kuchni. MS powiedzial ze nie ma pojecia JAK ale nie zawiesil sie na tym wchodzac do kuchni :))) zamach! :)
no tak. ja naprawde bardzo lubie walentynki :) i nawet nie zrazaja mnie te serduszka i amorki wszedzie, i w ogole. uwazam to za mile, zwariowane i zakrecone swieto. i niech sobie takie bedzie jedno w roku a co! tyle innych dni jest, to i jeden taki niech sobie bedzie. tylko... no wlasnie. jak w tytule. moje beda tym razem zasmarkane i zamiast delikatnej woni perfum bedzie sie rozchodzic won olbas oil. (Moi Kochani wyslali mi ostatnio cala buteleczke... pomyslowi sa :o) )
z Grzdylami zrobilismy kartki walentynkowe dla Tatusia, teraz cala sztuka w tym zeby Wieksza nie wygadala sie, w co watpie, wiec trzeba bedzie zrobic jeszcze jeden "piece of art" zeby mogla spokojnie dzisiaj cos wreczyc Tatkowi :) bo dam sobie ... no bez przesady, glowe nie, ale paznokcie uciac, ze w momencie kiedy Tatus pojawi sie w drzwiach Wieksza powita go krzykiem: "I made a surprise for you Daddy!!" no. t oniech juz ma ten "surprise" i niech juz mu da :P
Mniejszy dla odmiany obrazil sie na mnie bo mu markery zabralam. a on wlasnie w kuchni podloge sobie upatrzyl i chcial wzorki tam poprawic... uchhhh!
a ja dzisiaj od rana w wisielczym i zasmarkano-zakichanym humorze... do godziny 13:45 dokladnie kiedy to odebralam telefon. hehe lagodnie powiedziane. akurat zasnelam sobie ogladajac "Cosby Show" i ze snu wyrywa mnie melodyjka. nie wiem co jest grane, zrywam sie na rowne nogi - aaaa, telefon. ok. panienka milym glosem zawiadamia ze wlasnie odebrala zamowienie na obiad dla rodziny takiej to a takiej, przy ulicy ( i tu nasz dokladny adres) zamowione przez M. dostarczony bedzie obiadek do domu na godzine 18:15 na jutro. i ze cena taka a taka, zaplacone karta kredytowa. no fajnie:) nie wiem czemu, ale zamiast sie zdenerwowac - bo dzieci spia, bylam zmeczona i zla i smutna i licho-wie-jaka-jeszcze - to sie zaczelam smiac i zadzwonilam do MS, opowiedzialam mu a ten: "no zboje, musieli zadzwonic?" :) no i humor mnie sie poprawil. mimo kataru.
a wczoraj u lekarza Mniejszy mnie zastrzelil dokumentnie. Doktorek bada mu klatke piersiowa - przod, tyl, zaglada w uszy, w nos, po czym sie odwraca zeby costam zapisac, a Mniejszy rozdziawia paszczeke i ryczy: aaaaaaaa - jak zawodowy pacjent no! Doktorek zapomnial mu gardelko obejrzec to sie upomnial! :) w ogole NARESZCIE cos rusza w kwestii uczenia sie. Mniejszy mowi mniej niz Wieksza w jego wieku, ale tez i Wieksza umiala wiecej rzeczy od niego - machala na pa-pa, i takie tam. no wiec niniejszym od kilku dni na pytanie "gdzie jest piiiipiiiip" Mniejszy wyciaga lapke i naciska nos pytacza. po czym pytacz zobowiazany jest "zapipczec". Mniejszy ma radoche :)
Wieksza ma NIESAMOWITA pamiec. bardzo szybko uczy sie nowych piosenek i wierszykow. ja nie pisze o tym bo nie nadazam. "Alfabet song" (po angielsku) zna bezblednie - polskie Dorotki, zabki i inne takie rowniez, spiewa razem z dziecmi jak wlaczam plyte z piosenkami :) mam nadzieje ze jej to nie przejdzie :) w szkole sie przyda :)
tak wiec mimo ze na lepsze nie zmienilo sie nic, bo dzieci jak kaszlaly tak kaszla, ja jak sie smaralam tak sie smaram, to jakos mi lzej i weselej... przez ten telefon co wyrwal mnie ze snu... :) i zasssmarkane jutrzejsze Walentynki :)
bo moze gdyby wszystko szlo idealnie to bym sie za mocno rozbestwila?? wiec dlatego... ?
dzisiaj jednak zapakowalam Grzdyle i pojechalismy do lekarza. stwierdzil ze najprawdopodobniej jest to kolejna infekcja. mowil ze to czesto sie tak zdarza ze z jednej sie nie wydlubia dzieci a w druga wpadaja... no. to mamy ksiazkowy przypadek tak??
u Wiekszej pluca jako te krysztaly, gardlo czyste, uszy tez. wszystko fajnie tylko skad ten kaszel??? i to taki ze jak zlapie to hohoho...
Mniejszy juz nie krysztalowy ale tez niezle, tzn Doktorek M. ciagle podejrzewa astme u Mniejszego, ale jako ze nie ma podstaw (czytaj: nie zapadl Mniejszy po raz trzeci na zapalenie oskrzeli), to jeszcze sie z psiukaczami wstrzymal...
no i Prosze Szanownego Panstwa - Serducho otoz zalapalo jakiegos katarowego bakcyla. wlazl w prawy otwor nosowy i siedzi. tak twardo siedzi ze zatkal mi przeplyw powietrza!!!! no.... a walentynki tuz tuz... :o)
... jestem blondynka... wprawdzie Moje Szczescie jest innego zdania, a mianowicie ze moje wlosy sa BRAZOWE. no to niech mu beda brazowe. ciemny blond znaczysie. a szczescie w tym ze moze nie osiwieje. a jesli nawet - nie bedzie sie to rzucalo w oczy. a czemu mam siwiec? juz mowie. otoz moje dzieci najprawdopodobniej zalapaly kolejne przeziebienie, nie zdrowiejac calkowicie z pierwszego. znaczy sie ciag kolejny sie zaczal. rece mi opadly. mam dosc. tzn... tych "mam dosciow" to jeszcze pewnie bedzie do licha i nazad, bo przeciez na tym razie sie na pewno nie skonczy... Wieksza zalapala jakas goraczke - no dobra, stan podgoraczkowy, bo termometr uparcie pokazuje 37.3. pod pacha. kaszel, katar. no. a juz fajnie bylo, przez kilka dni... ech... Mniejszy kaszle calkiem porzadnie. smara sie. goraczki poki co nie posiada. i nie trzeba mu. niech nie posiada...
...jakas taka beznadziejnosc mnie ogarnia... znowu poniedzialek... znowu "uwieziona" w domu - dzieci chore... tak sobie mysle ze jeszcze niedawno twierdzilam ze to wszystko przez to ze nie pracuje... taaaa... ja sobie nawet nie wyobrazam JAK mialabym pracowac, gdy wiem ze dzieci chore... wiec szla bym na zwolnienia pewnie i o...wiec to nie to... wiec moze brak snu? najlepiej wszystko na to zwalic... a co. nerwy? - brak snu. chandra? - brak snu. katar? - brak snu... a moze po prostu ja juz mam dosc i chce troche pozyc normalnym zyciem? no dobra, jest za zimno zeby z dziecmi na dwor wyjsc - to niech sobie choc je moge zabrac do sklepu. gdziekolwiek... a tak??? ech... i ja naprawde sobie zdaje sprawe ze sa to zwykle przeziebienia i inne takie. ja tylko PO PROSTU mam ich aktualnie dosc...
... najsmieszniejsze jest to, ze wbrew temu wszystkiemu, gdzies tam na dnie serca/swiadomosci/czegostam mam taka malutka nadzieje... ze moze tym razem juz bedzie lepiej... ze jak juz tym razem wyzdrowieja to sobie "pobeda" zdrowe troszeczke dluzej... choc te 6 tygodni... z hakiem :)
cytat z komentarza z poprzedniej notki. (tak tak agnes - stalas sie mi inspiracja do nowej notki :) )
... bo poki co to nikt mi marzyc nie zabroni. wiec sobie marze... czasami. jak dzieciaki nie za glosno sie dra. bo potrafia mysli zagluszac...
... wiec sobie marze... zakupie kiedys najnowsza ksiazke J. Chmielewskiej... taka ktorej nie czytalam jeszcze... spakuje kilka ciuchow... pod pache Moje Szczescie... bo bez niego wakacje to nie wakacje... i pojedziemy sobie gdzies... nad ocean... gdzies gdzie bedzie mozna sie schowac przed ludzmi, jesli taka bedzie chec, ale gdzie bedzie tez mozna wtopic sie w tlum... i popijajac sok z swiezo wycisnietych pomaranczy bede sobie czytac... delektujac sie kazdym slowem... (a nie tak jak teraz - polykajac i pochlaniajac w szalenczym tempie bo Grzdyle sie dra, bo czegos chca, bo kartofle kipia, bo... ) od czasu do czasu spogladajac spod na wpol opuszczonych powiek na to Moje Szczescie... (pewnie bedzie czytal jakas powiesc s-f, no ale to juz dopust Bozy...) i sobie bedizemy spacerowac po plazy podziwiajac zachody slonca, ogladajac kamyki, lub rozmawiajac o wszystkim i o niczym... ech...
no co... pomarzyc sobie mozna...
... nie tak, ze ja nie jestem cierpliwa. jestem. denerwuje mnie w sobie to ze krzycze na Grzdyle. ja tak nie chcialam. ja sobie wyobrazalam tak jak to w poradnikach i ksiazkach - ze spokojnie mozna dziecku wytlumaczyc... tylko jak tlumaczyc, skoro ono wcale nie slucha? jak ze spokojem po raz tysieczny powtorzyc ze tak, dam ci slonko te buleczke ale teraz mam rece upaprane surowym miesem i nie dam rady, poczekaj chwileczke... po czym za sekund dwie przychodzi spowrotem... wiec jak? nie wiem... dwa, trzy razy mowie spokojnie acz dobitnie. kolejnych kilka juz poirytowana... az za nastepnym razem wrzask - i w koncu mam spokoj... DLACZEGO jak nie krzykne to nie zrozumie??? no DLACZEGO?????? bedzie nudzic, marudzic, meczyc, dreczyc i nie wiem co jeszcze. "a bo sobie pozwalasz" "a bo to trzeba konsekwentnie" "a bo..." dziekuje za zlote rady, ja to wiem. i stosuje. tzn NIE pozwalam oraz JESTEM konsekwentna. i naprawde MAM NADZIEJE ze to kiedys tak jeszcze bedzie ze powiem raz czy dwa i wystarczy...
kolejna sprawa - ja naprawde nie wymagam od ZYCIA zeby moje dzieci nie chorowaly wcale. naprawde. ALE NIE TYLE!!!! naprawde - w najbardziej realistycznych i nawet pesymistycznych wizjach nie bylo chorobsk co 3 tygodnie... trwajacych licho wie jak dlugo. i co z tego ze to "TYLKO infekcja wirusowa", skoro z takimi maluchami za kilka dni to juz moze byc zapalenie oskrzeli lub pluc nawet... wrrr...
i jeszcze jedno - ja wcale na sile nie chce byc zdolowana. i nie doluje sama siebie. tylko przychodzi taki czas, kiedy najzwyczajniej w swiecie marzy mi sie urlop. i bynajmniej nie z dzieciakami... i wyrzuty sumienia za samo myslenie...
zamiatalam kuchnie.
Cora: What are you doing? /co robisz?/
Ja: zamiatam.
Cora: Can I too miatac? /czy moge tez ...?/
Ja: poczekaj az skoncze wtedy tobie dam miotle
Cora - otwiera szafke pod zlewem: I want my own... MIAT! /chce moja wlasna.../
Ja (udusilam sie prawie ze smiechu...)