przerywnik...
...w taki dzien, jak dzis, wole nie pisac... albo moze nie potrafie...
***
Lakus zaglaskany:
c.d.
po glaskaniu trzeba sie umyc :o) :
relaks z widokiem na wszystko co sie w pokoju dzieje...
sama slodycz:
***
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 01 |
...w taki dzien, jak dzis, wole nie pisac... albo moze nie potrafie...
***
Lakus zaglaskany:
c.d.
po glaskaniu trzeba sie umyc :o) :
relaks z widokiem na wszystko co sie w pokoju dzieje...
sama slodycz:
***
... jak juz pisalam wczesniej - w ta niedziele wlasnie prawie w kazdym miescie byl bieg pod nazwa "Terry Fox Run". odkad tu przyjechalam, co roku bralismy w nim udzial... najpierw we dwojke... MS wtedy faktycznie biegl a ja jechalam na rowerze... rok pozniej MS juz nie mogl biec, noga w kostce po zlamaniu mu nie dawala, i poza tym juz bylo nas troje... :) wtedy nie czulam sie jeszcze na silach przejsc 5km, Wieksza miala wtedy cos 5 tygodni... :)ale bylismy. MS wzial od kogos rower i przejechal dystans. 2004 - przeszlismy 5km... Wieksza przejechala w wozku... 2005 juz w czworke... Mniejszy mial 3 miesiace, Wieksza 25 miesiecy, przeszla kilkaset metrow, reszte w wozku... 2006 - wlasnie... WIEKSZA PRZESZLA 5km!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! slownie: piec kilometrow!!! bylam w ciezkim szoku,bo w zasadzie jedyne o co marudzila to to ze nie widziala swojej kuzynki W. tak ja to zajelo ze zapomniala marudzic ze ja nogi bola. potem jeszcze wariowala, wariowala, ganiala do tego stopnia, ze zwymiotowala:) do konca dnia w zasadzie nie moglam nadazyc za nia oczami, juz nie wspomne o tym zeby za nia isc!
... MS jak zwykle zbieral pieniazki na ten cel u siebie w pracy, firma podwaja to co on uzbieral. dodatkowo wsparlismy cel kupujac koszulki: dla mnie i dla Wiekszej. Mniejszy jeszcze za maly, dzieciecych rozmiarow mieli tylko jeden:) tegoroczne wygladaja mniej wiecej tak:
...Wieksza pozwolila sobie zrobic zmywalny tatuaz, chociaz sie bala na poczatku, bo dzien wczesniej szczepilismy ja na ospe wietrzna, wiec skojarzenia miala, choc przeciez zmywalny tatuaz z igla sie nie wiaze:) na tatuazu Terry Fox...
... a ja ciagle nie moge wyjsc z podziwu, jak jeden czlowiek mogl wpasc na taki pomysl... jak jeden czlowiek, mlody chlopak, mogl sie tak poswiecic... przeciez zdawal sobie sprawe z tego ze bedzie go bolalo... wiedzial ze roznie sie to moze skonczyc, choc nie przewidywal nawrotu raka... jego marzeniem i celem bylo to, by kazdy obywatel kraju dal $1. wtedy uzbiera sie $25mln... coz, dotychczas, kontynuujac jego dzielo uzbierano juz ponad $400mln... nie umoczyl nogi w Pacyfiku... nie zdazyl... jednak jego idea jest ciagle zywa - dzieciaki, mlodziez, dorosli i starsi ludzie, wszyscy wspieraja jak moga... na starcie byl tlum... tam gdzie bylismy, a bylo to male miasto... a w ilu miastach ludzie biegli???
... ciagle sie zastanawiam: co zrobilby ten bardzo wrazliwy mlody czlowiek, gdyby teraz mu Bog pozwolil na chwilke przyjsc na ziemie??? jak zareagowalby na to, co stalo sie z jego dzielem, jak bardzo sie rozroslo...? i mysle ze zawstydzilby sie, bo on nie chcial slawy... ale gdyby mu pokazano ile juz zrobiono przez ten czas, ile badan, ilu ludzi uratowano... chyba by sie wzruszyl...
***
a co do Mniejszego to sie uspokoilam... po konkretnej rozmowie z konkretna osoba - byla pigula i matka dzieciom :) przeciez lekarz nie alarmowal jakos, to nie jest tak ze ja mam w domu chucherko przeciez, Mniejszy ciagle wazy te 11.5kg :) sprobuje troszke go pomeczyc jedzeniem, podogadzac, pozageszczac jedzonko, moze troszke ruszy... oby choc stanal z waga, zeby tylko nie chudl juz wiecej... zeby, ruchliwosc, itepe itede... jak sie to wszystko uspokoi to moze i sie unormuje...
to sobie mozna powiedziec ze sie zamartwiam, wymyslam problemy, panikuje i co tam kto jeszcze chce. powiedziec sobie i z glowy. a ja sie martwie. tym Mniejszym rzecz jasna. nie da sie mu dac wiecej jesc, bo albo wypluje albo sie porzyga i spokoj. jesc ogolnie przeciez je. wcale nie jakies mikroskopijne porcje, ot takie sobie srednie... moze to faktycznie przejsciowe i spowodowane: 1. zebami. przeciez ze stanu posiadania sztuk 8 przeszedl nagle w posiadanie 12 zebow... a nastepne 4 sie pchaja. to moze nie ma apetytu? 2. bieganiem. no moze nie doslownie ale jednak. wszedzie go pelno, wspina sie na kanape, z kanapy, nawet jak lezy na podlodze to nogi do gory zadziera i kombinuje... mysle sobie ze jakby cos mu bylo, jakby nie przyswajal jakichs elementow pozywienia, to na dlugosc tez by nie rosl... a on rosnie... wiec co jest do jasnej....
tak myslalam. tzn ze doktor M. powie: infekcja wirusowa, przeczekac, organizm sam zwalczy. no i walczy. dzisiaj juz lepiej, caly dzien goraczki nie bylo.
martwi mnie troszke ze Mniejszy nie przybiera na wadze. chyba juz z pol roku. wrecz przeciwnie - wyglada na to ze przez te pol roku ubylo mu 300g. nie wiadomo czemu. tzn ja podejrzewam, ze po prostu on jest straszliwie ruchliwy i wszedzie go pelno. wczesniej mial ograniczone pole manewru. odkad zaczal sie przemieszczac - a najbardziej wstawac i chodzic - naprawde ciezko za nim oczami nadazyc... a jesc je, wydaje mi sie ze normalnie... ech...
Wieksza zaszczepilismy przeciw ospie wietrznej. a co ma cierpiec. dzielna dziewuszka, ona nigdy nie placze przy szczepieniach. dzisiaj juz bylo blisko, ale udalo sie, tylko takim lzawym glosem powiedziala "baj baj", sciskajac w lapce czerwonego lizaka, ktorego jej pielegniarka dala za to szczepienie.
jak nie bedzie dalej goraczki ,to jutro JEDZIEMY...
a dokad??? jest takie jedno wydarzenie... szczegolne... to bieg 5/10km. na rzecz walki z rakiem. zapoczatkowany w 1980roku przez chlopaka, ktoremu wlasnie przez raka amputowano noge. tuz nad kolanem. i zawzial sie ze przebiegnie Kanade wpoprzek, od wschodu do zachodu, maczajac noge w obu oceanach... myslal ze wygral swoja walke z rakiem... biegl... mial proteze zamiast jednej nogi... ranila mu pozostala czesc nogi, krew bardzo czesto znaczyla slady na jego drodze... biegl maraton - 42 km dziennie. po 143 dniach i 5373 kilometrach musial przestac... rak przerzucil mu sie na pluca... po kilku miesiacach, w wieku lat Terry Fox 22 zmarl... ale jego mysl przetrwala i co roku organizowane sa biegi pod nazwa "Terry Fox Run". sie nazywa bieg, ale mozna isc, jechac na rowerze, rolkach, czymkolwiek. biec tez. do wyboru sa dwa dystanse: 5 lub 10 km. my zwykle 5. odkad sa dzieci...
a od dwoch lat jestesmy tam z dodatkowa mysla... zeby wspominac Najcudowniejsza Mame Pod Sloncem. Moja Tesciowa. ktora rowniez przegrala walke z rakiem i odeszla...
/a TUTAJ jest link mozna sobie poczytac (sorry, tylko w angielskim jezyku)/
... samo. najlepiej. zeby tej goraczki juz jutro nie bylo... dzisiaj caly dzien - do ok.16:30 bylo ponizej 38 lub w ogole. potem skoczylo na 38.5 i dalej po poltorej godzinie wspielo sie do 38.8. dalej nie czekalam - dalam przeciwgoraczkowe. spadlo do 37.3. spi. oby jak najdluzej. wczoraj w nocy Mniejszy nie mogl spac. nawet nie plakal. po prostu tak to wygladalo jakby nie mial ochoty juz spac:)
... TA niedziela jest dla mnie bardzo wazna. od czterech lat. niech Mniejszy bedzie zdrowy... zebysmy mogli znow wszyscy stawic sie na starcie... jak co rok...
...
znow obgryzam paznokcie... mam tak falami... pol roku obgryzania i pol zapuszczania... srednio. maluje wiec na rozmaito. zeby nie gryzc... pomaga...
... pomaga tez MNIE samej... element wesoly, rozswietlenie dnia. banalne, ale jakze prawdziwe. dla mnie...
... zastanawiam sie CZY w ogole, a jesli tak, to KIEDY w koncu bede mogla sobie zafundowac babelkowa kapiel... z olejkami eterycznymi... dolewajac tylko dobrze cieplej wody... tak sie wysiedziec... nie nasluchujac czy dzieciaki wolaja, czy placza...
...
znowu kwitna mi roze...
... bo mam taki pochromolony charakter... bo zycie mnie tego nauczylo... nawet glupie sprawdziany/testy/kolokwia/egzaminy. kiedy tylko wydawalo mi sie ze mam wszystko/wiekszosc w porzadku, ze zdam, okazywalo sie ze gooowenko. a im wiecej napanikowalam ze nie zdam, ze zle poszlo, ze na pewno cos pomerdalam - rezultat byl dobry lub bardzo dobry... i przechodzi mi to na normalne zycie... na codziennosc...
... czasem sobie mysle ze sie nie nadaje na matke... ze powinnam miec wiecej "zimnej krwi", ze nie powinnam sie tak przejmowac, ze przeciez dzieci choruja, i to bardzo czesto... ze przeciez katar to nie koniec swiata, a i goraczka zwykle sie konczy wczesniej czy pozniej... czemu wszystko wiem teoretycznie... a praktycznie umieram ze strachu za kazdym razem kiedy cos im dolega...
... taka goraczka z niczego wkurza mnie najbardziej... nic nie mozna zrobic tylko dawac przeciwgoraczkowe i czekac... bo tutejsi lekarze przez 3 dni goraczki nawet palcem nie kiwna, tylko kaza poczekac do czwartego dnia, bo przeciez takie trzydniowe infekcje wirusowe sie zdarzaja i tyle... wg nich zabkowanie nie powoduje goraczki. ech... w takich momentach wolalabym wydac 100zl i pojsc do polskiego pediatry...(nie linczowac. NAPRAWDE uwazam ze Polska ma dobrych pediatrow. nie wszystkich, ale bardzo wielu... tutaj pediatry nawet nie interesuje czy dziecko ma zeby i ile... na przegladzie na roczek np. waza mierza i pytaja czy mowi. ech...)
... i sie musialo popiepsyc. Mnieszy zalapal goraczke jakas dziwna, nie wiadomo z czego i do czego, i jest to najgorsze cos pod sloncem. dla mnie przynajmniej. nie ma kaszlu, nie ma kataru, uszy nie bola, siusia normalnie. co za cholerstwo??? wrrrrr... zeby?? jakas trzydniowka?? ech...
uroczyscie oswiadczam - ze jesli to tak bedzie dalej szlo to serducho wyladuje w najlepszym przypadku w wariatkowie...
wrocilismy...
a tak jechalismy:
i tak sobie spacerowalismy... i spacerowalismy, dzieciaki szalaly na placu zabaw i w parku wsrod alejek...
... a ja szalalam z aparatem oczywiscie... :P
no i trzeba bylo wracac..
ale jeszcze tam na pewno wrocimy... jakis inny swiat... taki zyczliwy... odetchnelismy, mimo Grzdylkow :o)
dorwalam skrzyneczke klockow lego (wersja dla dzieci "1.5 and up" :) )...
z tego wszystkie domyslam sie ze to ostatnie to slon ale co to niby ta reszta miala byc - zielonego pojecia nie posiadam
***
a jutro jedziemy na dwa dni na polnoc... jeziora, lasy... i dwojka dzieci, wiec nie wiem jak to bedzie... jakby nie bylo - jedziemy i mamy zamiar dobrze sie bawic!!!:)
jak proste moga byc marzenia, gdy zycie sie komplikuje ... moze nawet nie tyle komplikuje, co nabiera dziwnego jakiegos tempa...
... od kilku tygodni mam dla siebie pol do poltorej godziny. w zaleznosci od tego ile i kiedy moje Grzdyle spia... jak cudownie jest wtedy usiasc sobie z kubkiem goracej kawy (bez wzgledu na upal), otworzyc dobra ksiazke lub wlaczyc dobry film... lub po prostu patrzec w nicosc, parzac sobie dlonie goracym kubkiem...
... wanna pelna aromatycznej wody, z delikatna pianka ciagle w strefie marzen... czas moze i by sie znalazl, ale sil brak... jeszcze ktos by mi musial tej wody nalac i wkropic odpowiedniego olejku, i mnie wsadzic do wanny... ale nie trace nadziei:) w planach mamy wypadzik rodzinny na polnoc, do hotelu ilestam gwiazdkowego... moze bedzie jakuzzi w lazience?:P
... znalesc czas na poprasowanie wszelkich wypranych koszul/portek/spodnic/sukienek... ja NAPRAWDE lubie prasowac!
no. proste prawda?:)